Wszyscy Święci świętowali 1-go
Listopada. W Dzień Zaduszny świętowało nasze oratorium nad jeziorem w Samfya.
Gorący piasek parzył nas w stopy.
Żar z nieba coraz bardziej i bardziej popychał w kierunku wody. Rozkołysane
fale zachęcały, aby się w nich zanurzyć.
Zaczęliśmy od rozgrzewki na
plaży. Kilka przewrotów w przód na piasku, potem przerzut bokiem, przejście do
mostka ze stania na rękach i pokazy piramid gimnastycznych. Jeszcze
zbiórka pod drzewem i ostatnie wytyczne siostry Marty.
W końcu wystartowali. Na sygnał dziewięćdziesiąt chłopców i dziewcząt zerwało się do biegu w kierunku wody,
jak wypuszczeni z bloków startowych. Woda w jeziorze zakotłowała. Zabawom w wodzie nie było końca.
Nawet Harrison, największy
„fochacz” w oratorium, odzyskał siły. Dzień wcześniej siedział na schodach, przybity, jak
gwóźdź.
- Co ci jest?- podeszłam do niego.
- Moja moc odeszła- wyszeptał.
- Zadzwoń do Zesco (dostawca
energii w Mansie), niech ci włączą power- zażartowałam.
Na chwilę odzyskał humor.
W Samfya uśmiech nie schodził z
jego twarzy. Wdrapywał mi się na barki, potem odbijał się ze stóp i wskakiwał
do wody.
Pora na lunch. Mama Kalale
ugotowała tradycyjną Nshima na wodzie z jeziora. Natrudziła się,
żeby ją dokładnie wymieszać w wielkim garze. Łyżka do mieszania okazała się za
krótka. Nasi pomysłowi liderzy przynieśli długie wiosło z łódki. I problem
rozwiązali.
Po obiedzie bawiliśmy się dalej.
Usiadłam na plaży, za chwile dołączyło do mnie kilku chłopców. Robiliśmy tunele
w piasku. Potem chłopcy zrobili mi niespodziankę. Dostałam piękne pantofelki w
kolorze piaskowym.
Wróciliśmy o godzinie 18.00.
Zmęczeni szczęściem. Mansa powitała nas deszczem.
Każdy moment naszego życia jest
obrazem, którego wcześniej nie widzieliśmy i którego już nigdy nie zobaczymy. Żyjmy
tak, aby każdy moment był piękny…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz