W każdą sobotę mamy próbę chóru. Godzina spotkania- 14.00.
Ale kto w Zambii przychodzi na czas?
Godzina a nawet półtorej spóźnienia na nikim nie robi wrażenia.
Dlatego ostatnim razem wyszłyśmy z domu o 15.30. Dojście do miejsca zbiórki
zajęło nam 5 minut.
Na miejscu czekał brat Walter- kierownik chóru i jeszcze 3
osoby. Brat kończył polerowanie
samochodu. Czekając na członków chóru, zdążył otworzyć salę, podłączyć
keyboard, umyć samochód i jeszcze go wypolerować.
O 16.00 zaczęliśmy śpiewać.
Po 10 minutach przyszła siostra Marta. Po 15 minutach jeszcze 2 osoby. Godzinę
później pojawiły się 2 dziewczyny. Ćwiczyliśmy przedostatnią piosenkę z naszej listy. Na niebie
pojawiły się szare chmury. Światło w sali znikało na kilka sekund, po czym
wracało. Wiatr zaczął grać swoja muzykę. Najpierw nieśmiało. Potem coraz
głośniej i głośniej…
Ostatnia piosenka. Jeden z członków chóru pośpieszał nas:
- Śpiewajmy i kończmy. Może zdążymy wrócić do domu przed
deszczem.
Nie zdążyliśmy. Część osób zapakowała się do samochodu brata Waltera.
Zostałyśmy we trzy, ja, Judyta i siostra Marta.
- Siostro, jedźmy z nimi- wykrzyknęłam.
Z tyłu na pace było jeszcze miejsce…
Zanim siostra zdążyła cokolwiek powiedzieć, tamci już
odjechali.
Co robić? Czekać, aż przestanie padać? Czy idziemy?
Judyta pobiegła w stronę domu. Chciałam zrobić to samo.
Jednak zostałam z siostrą.
Siostra zarzuciła na plecy czitengę. Ja otworzyłam parasol,
który mi podała. Przytuliłyśmy się do siebie ramię w ramię i wystartowałyśmy.
Parasol ochraniał tylko nasze głowy. Uszłyśmy 30 metrów
drogi. Spodnie przykleiły mi się do nóg. Koszulka do pleców.
Już byłyśmy 60 metrów przed domem, kiedy drogę zagrodził nam
silny wiatr. Krople deszczu kuły nas po
ciele, jak wbijane igły.
- Idźmy pod dach- krzyknęła siostra- przynajmniej
przeczekamy ten wiatr.
Rozejrzałyśmy się dookoła. Deszcz zaskoczył nie tylko nas.
Ktoś stał pod dachem. Ktoś inny schronił się w Youth Center.
Na linii mojego wzroku pojawił się biały samochód.
- Siostra Maria po nas jedzie- krzyczę do siostry Marty.
Zbliżył się. W środku była Judyta. Machałam do niej rękami. Nie
zauważyła nas. Pojechała dalej.
- Stój tam- dodała siostra- jak będzie wracać to ją
zatrzymaj.
Czekałyśmy i czekałyśmy. Ani wiatr nie chciał ustąpić, ani Judyta
nie wracała.
Zadzwoniła do mnie.
- Przyjechałam po was. Gdzie jesteście? Chciałam zawrócić i
zakopałam się w błocie.
- Stoimy pod dachem, czekałyśmy aż będziesz wracać-
krzyczałam do telefonu- przyjdę do ciebie i zobaczymy, co dalej.
-Judyta utknęła w błocie- mówię do siostry.
Siostra zaczęła się śmiać.
- Co robimy?- zapytałam.
- Ten deszcz może padać przez pół godziny, albo nawet do
jutra rana- odpowiedziała mi siostra.
- W takim razie ja biegnę do domu, założę kalosze, płaszcz
od deszczu i pójdę do Judyty- dodałam.
- Ok. Ja zarzucę na głowę czitengę i też wracam. I tak
jestem cała mokra- zakończyła siostra.
Pobiegłam do domu. Zatrzymała mnie kałuża, wielka
jak staw. Woda sięgała mi za kostki. Klapek spadł mi z nogi. Zawróciłam.
Założyłam go i biegnę dalej. Spadł mi drugi. Zawróciłam. Wzięłam klapki w ręce
i pobiegłam do domu na boso.
Dotarłam do domu. Założyłam granatowe kalosze i czerwony płaszcz przeciwdeszczowy. Pobiegłam z powrotem. Przebiegłam
100 metrów i miałam pełne kalosze wody. Deszcz lał z tą samą siłą, bez przerwy.
Na miejscu popatrzyłam na samochód. Trzy koła w błocie.
-Same nic tutaj nie zdziałamy- krzyczę do Judyty.
Zostawiłyśmy samochód.
Po drodze spotkałyśmy brata Waltera. Rozwiózł ludzi z chóru
po domach i wracał do siebie.
- Bracie, Judyta utknęła samochodem w błocie. Same go nie
wypchniemy. Co robić?- zapytałam o radę.
- Zostawcie go! Jutro go wyciągniemy…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz