Podniosłam głowę z poduszki, jak porażona prądem. Co się
dzieje? Skąd ten hałas?
Pukał do okna. Krzyczał tak długo, aż zdołał mnie obudzić z
głębokiego snu.
Wygrzebałam się spod koca. Która
godzina?
Jak długo tak dudni i sieje grozę?
Moskitiera zaplątała mi się między stopami. Ciemno. Nic nie
widzę. Czekam chwilę. W końcu moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności. Zerknęłam
na zegarek. Minęła 1.25 w nocy. Wyskoczyłam z łóżka. Gdzie są moje buty?
Włączyłam przycisk światła. Nie ma prądu. Co się dzieje?
Wymacałam latarkę. Poszłam do drugiego pokoju. Okno
otworzone na oścież. Próbował się przez nie wedrzeć do środka. Tylko krata
przeciw komarom zagrodziła mu drogę. Ryczał wściekle. Zasłony z firanką
powiewały w górę i w dół. Wystraszyłam się. Moja wyobraźnia spotęgowała ten
strach.
- Zrób coś - brzęczało mi w uszach - Nie stój tak!
- Zrób coś - brzęczało mi w uszach - Nie stój tak!
Zamknęłam okno. Wyszłam z pokoju i zamknęłam drzwi.
Zajrzałam do kuchni. Pozamykałam wszystkie okna,
przez które mógłby wtargnąć do środka. Wróciłam do swojego pokoju. Wyłączyłam
latarkę. Zagrzebałam się pod moskitierę. Zagrzebałam się pod koc. I
nasłuchiwałam.
Co krzyczał? Dzisiaj znowu nikt nie przyjdzie! Będziecie
same.
Od jakiegoś czasu nawiedza nas codziennie. Czasami w dzień.
Coraz częściej w nocy. W tym miesiącu już w trzeci niedzielny poranek utrudnił
ludziom życie. Do tego stopnia, że nawet na Eucharystię nie przychodzą.
Porozganiał nasz „angielski chór”. Zostało nas pięcioro.
Mimo deszczu, dzisiaj
również dałyśmy z siebie wszystko. Chwaliłyśmy Boga najlepiej, jak
potrafiłyśmy. Ksiądz Bosco dziękował za śpiew, ale nie „angielskiemu chórowi”
tylko „chórowi Mozzarello”. Siostrzyczki jeszcze nie zawiodły. One nie boją się
DESZCZU.