niedziela, 20 października 2013

Biała maskotka



Siadam na schodach. Wyciągam karty do gry „ Piotruś”. Okrążają mnie dookoła. Chłopiec w niebieskich jeansach i granatowej koszulce, drugi w spodniach z małpkami i w koszulce z dinozaurami, dziewczynka w fioletowej spódniczce i różowej koszulce. W ręku trzyma dwa patyki, które zamieniły się w druty i kawałek włóczki. Przyszedł i Derek. Wyciąga do mnie rękę na powitanie i mówi:
- Jak się masz?
- Dobrze- odpowiadam
- A Ty jak się masz Darek?- („spolszczyłam „ jego imię, na początku kręcił nosem, teraz już tylko się uśmiecha)
- Dobrze- odpowiada.
Opanował do perfekcji polski sposób witania.

Czasami w naszym oratorium zabawki są zbędne. Moje pieprzyki na rękach robią większą furorę niż lalki Witch w Polsce. Małe czarne paluszki wędrują od jednej kropki do drugiej. Każdą z nich głaszczą albo delikatnie drapią.

Jeszcze te włosy. Czy one są prawdziwe?
Czuję ból, kiedy maluchy chwytają kilka włosów i próbują je podnieść w górę.

Wiele kobiet w Mansie nosi na głowie peruki. Wczoraj kręcone czarne włosy do ramion, dzisiaj już długie i brązowe, związane w kucyk.
Maluchy sprawdzają czy moje ciemno-blond włosy można zdjąć z głowy. Odskakują na bok, kiedy mówię:
-Auu!

 Półtorej godziny za nami. Wolna zabawa dobiega końca. Zbieramy piłki, skakanki, karty do gry, gry planszowe i dzielimy się na kilka grup.
Ja z moją grupą (sewing club) siadamy na kamieniach. O dziwo, chłopców jest więcej niż dziewczynek. Wyciągam z torebki kartoniki wycięte z opakowania po płatkach śniadaniowych. Kilkanaście małych czarnych rączek ustawia się przed moimi oczami jak na zbiórce. Nie każdej z nich daję kartonik i igłę. Te najmniejsze wysyłam do grupy tanecznej.

Nawlekam pomarańczową nitkę i na końcu zawiązuje supełek. Pokazuję dzieciakom jak wyszywać motyla, którego wcześniej narysowałam na kartonikach.
- Każdy wie, jak to robić?- pytam.
Potakują głowami.
- OK, możecie zaczynać.

Bardzo mało dzieci w oratorium rozumie, a tym bardziej mówi po angielsku. Dlatego osiemnastoletni chłopak, niczym mój asystent tłumaczy wypowiedzi z angielskiego na bemba. Jemu też podoba się wyszywanie. Sprawdza czy chłopcy dobrze to robią. A ja siedzę i macham nogą.
- Dobrze, że robisz takie rzeczy- dodaje- dzieci tutaj nie mają wiele atrakcji.

Podchodzą do nas jacyś chłopcy. Myślałam, że to koledzy mojego pomocnika. Najpierw dwóch, potem kolejna grupka, około sześciu. Rozmawiają w bemba. Nic nie rozumiem, od czasu do czasu słyszę swoje imię. Odwracam głowę w ich kierunku. Uśmiechają się do mnie i przyglądają mi się z zaciekawieniem. Potem przysiadają się na kamieniach i dalej mi się przyglądają.

Mój pomocnik zauważa znaki zapytania w moich oczach. Podchodzi do mnie.
- Kim są ci chłopcy?- zadaję mu pytanie.
- Oni przyszli tutaj, żeby cię zobaczyć.
- Jak to mnie zobaczyć…, nigdy nie widzieli białego człowieka?
- Tak, jeszcze nigdy nie widzieli „mzungu’.
- Ale przecież nie jestem pierwszym białym człowiekiem w Mansie. Rok temu były dwie dziewczyny- nie daję za wygraną.
- Ale oni nie są stąd. Przyjechali z daleka. Chcieli zobaczyć, co my tutaj robimy. I chcą ciebie pozdrowić- dodaje na koniec.

Siedzą z nami aż do końca wyszywania. Potem my udajemy się na miejsce zbiórki, żeby się pomodlić i pożegnać. Oni idą w swoim kierunku. Każdy z nich krzyczy na pożegnanie.
- Bye Gosia, bye Gosia…


wtorek, 15 października 2013

Power is back


Znowu nie ma światła. W ostatnich dniach prąd znika nie tylko wieczorem, jak to bywało dotychczas, ale także w ciągu dnia. Pojawia się i znika. Nie ma prądu to i nie ma światła, nie ma wody w kranie, nie ma internetu.

Piątek. Godzina 18.00. Prądu brak. Zapalam świeczkę.
Teraz mogę odpocząć. Po całym tygodniu wypełnionym różnymi zajęciami moja siła znika, jak prąd w gniazdku.

Otwieram modlitewnik na Drodze Krzyżowej. Rozważam poszczególne Stacje.
Dochodzę do Stacji V. Szymon Cyrenejczyk pomaga nieść krzyż Jezusowi.
Uderzają mnie słowa…
 „Tajemnica serca Szymona, tajemnica serca mężczyzny: idąc przy Chrystusie odnajdzie na nowo swą rolę i powołanie, odkryje swoje wnętrze, nowy porządek(…), niosąc krzyż Zbawiciela, leczy ranę swego serca, ranę niepokoju, chaosu, pragnienia bezwzględnej władzy nad rzeczami i ludźmi, nad sobą.”

- Co z kobietą?- myśl przelatuje mi przez głowę.

Przewracam stronę. Stacja VI. Weronika ociera twarz Jezusowi.
Czytam… i jeszcze raz czytam…
„Tajemnica serca kobiety: tej, która swą miłością chroni życie, która czuwa nad jego wzrostem, zna znaczenie małych gestów życzliwości, wierności, trwania. Wie, że z tych małych czynów, chwil, wydawałoby się nieznaczących, utkane jest życie i wieczność.”

Te zdania są jak szklanka wody dla spragnionego. Patrzę na świeczkę. Wypala się w zawrotnym tempie.
- Zdążę z rozważaniem, zanim całkiem zgaśnie- kolejna myśl krąży mi w głowie.

Stacja XII.
Stacja XIII. Pan Jezus zdjęty z krzyża i powierzony Matce.
Serce człowieka- serce dziecka.
Przetwarzam słowa...
„ Wysłuchaj- jak Jan- testamentu Chrystusa z krzyża; „Oto Matka twoja”- pozwól Maryi, by prowadziła cię do Jezusa przez wszystkie wymiary twojego ludzkiego losu”.

Stacja XIV. Pan Jezus złożony do grobu.
Świeczka przeszła stan agonalny. Płomień coraz słabszy. Pochylam się nad nią, żeby rozważyć ostatnią stację.
„ (…) serce, które czuwa przy Bogu w mroku i ciemności, przezwycięża lęk i trwogę, najsłabszy staje się najsilniejszy, ci, którzy wydawali się być daleko, stają się bliscy.”
„Wy się nie bójcie! Gdyż wiem, że szukacie Jezusa Ukrzyżowanego”.

W tym momencie jasność pojawiła się w  pokoju. Zaskoczona patrzę na świeczkę. Tli się. To nie od niej bije to światło. Spoglądam w górę. Żarówka w lampce rozgrzewa się do białości. Czytam ostatnie zdanie.
„Nie ma go tu, bo zmartwychwstał jak powiedział” (Mt 28, 5-6).

Prąd wrócił. I moja siła też powróciła.

czwartek, 10 października 2013

Aaa Nauczyciel od zaraz


W życiu nie przypuszczałam, że umiejętność splatania sznurków przyda mi się na misji.
Sploty, których nauczyłam się w dzieciństwie wykorzystuję do robienia bransoletek. Dodaję świecące koraliki i mam bransoletkę.
Albo wybieram 10 zielonych koralików, które nawlekam na żółty sznurek. Dwa boczne sznurki zawiązuję dookoła koralików i bransoletka zamienia się w różaniec.

Takie różańce robię razem z dziećmi w „szkole garażowej”. Szkoła garażowe to garaż, który zmienił swoje zastosowanie. Teraz jest salą lekcyjną. 20-30 dzieci przychodzi od poniedziałku do piątku, żeby uczyć się angielskiego i matematyki. Zajęcia rozpoczynają o 7.30 i kończą o 11.00.

Pierwsze 15 minut zajęcia z BHP. Dzieci zbierają papiery, które zostawiły dzień wcześniej. Zmiatają podłogę, ustawiają ławki.
Potem wspólnie się modlimy.
Następnie lekcja z angielskiego. Poznajemy części ciała. Przyswajamy nazwy przedmiotów i zwierząt. Śpiewamy piosenki i wyliczanki.
Po godzinie przerwa. Dzieci jedzą popcorn, mango, piją wodę albo…

Zbiórka przy zielonej bramie wjazdowej i zaczyna się gimnastyka śródlekcyjna. Krążenia ramion, krążenia tułowia, skrętoskłony, skłony do prawej i lewej nogi, skoki w miejscu, wyskoki w górę.
Po 10-15 minutach wracamy do zajęć. 
Teraz robimy różańce, albo szydełkujemy, bądź wyszywamy literki, cyferki, kwiatki.
Mija 45 minut i kolejna przerwa. Jedzenie, picie, toaleta.
Po drugiej przerwie jest matematyka. Dodawanie, odejmowanie, mnożenie i dzielenie.
Na koniec modlimy się i śpiewamy piosenkę o Janku Bosco w języku bemba.

Szkołę garażową otworzyły siostry salezjanki dla dzieci, które nie chodzą do szkoły publicznej. Nie każdego rodzica stać, aby posłać dziecko do prawdziwej szkoły.

Aby uczyć się w „naszej szkole” wystarczy chęć do nauki, zeszyt i ołówek. 
 

wtorek, 1 października 2013

Plastikowy football

Dwa szare kamienie leżą jeden na drugim. Leżą w odległości 2,5- 3 m i wyznaczają słupki bramki. Boisko rozciąga się na 20-30 m. Jego powierzchnia jest twarda jak beton.
Słońce niestrudzenie wykonuje swoją robotę. Co dzień, na nowo wysusza go równomiernie, a małe czarne stópki polerują i wyrównują pęknięcia.
 Na liniach bocznych stoją drzewa. Stoją rozstawione po pięć z każdej strony. Ich korzenie wystają ponad ziemię. Zazębiają się ze sobą i zaplatają się wzajemnie. Są jak pułapka na nieostrożnego gracza.

- Jaki jest twój ulubiony sport? - pytam chłopców z oratorium.
- Football- odpowiada jeden.
- A twój?- pytam kolejnego.
- Football- odpowiada następny.

Codziennie w oratorium chłopcy rozgrywają mecz piłki nożnej. Mali maniacy footballu przynoszą swoje piłki. Jedna wielkości piłki siatkowej. Druga mieści się w dłoni. Biorę jedną do ręki. Oceniam jej wagę. Tak na oko ok. 90 dkg. Plastikowa torebka w niebieskie i różowe paski okrywa wnętrze piłki. Sznurek przytrzymuje folię. Owija się dookoła jak pajęcza sieć i nadaje piłce kulisty kształt.

- Co jest w środku?- pytam właściciela piłki.
- Materiał, włóczka- odpowiada po namyśle.

Czasami chłopcy wkładają do środka napompowany balon. Balon owijają włóczką, a włóczkę skrawkami materiału. Formują z tego kulę. Kulę owijają plastikową torebką i związują sznurkiem. Jeśli nie mają balona… Nic nie szkodzi. Brak jednego elementu nie zniechęca ich.
Pompka jest zbędna. Plastikową piłkę kopią w górę, na drzewo, do bramki, a powietrze z niej nie schodzi.

Piłka nożna bez piłki jest jak Msza święta bez Eucharystii.