czwartek, 10 kwietnia 2014

Poradnik Dobrego Ogrodnika



Życie jest piękne. Życie posiada różne kolory. Napawa podziwem. Zdumiewa urokiem. Wabi zapachem. Przyciąga prostotą. Życie jest, jak róża.

Róża posiada kolce. Życie potrafi ukłuć. Czasami lekko, aby pobudzić czujność. Innym razem rani do krwi, kiedy niewłaściwie się z nim obchodzimy. Im więcej kolców, tym stabilniejsza łodyga. Im więcej cierpień, tym silniejsza wiara.

Dobry ogrodnik wie, czego potrzebuje róża. Wie, jak ją uprawiać, aby rosła we właściwym kierunku. Jaki nawóz stosować, aby zakwitła. Wie, jak o nią dbać, aby uwydatnić jej piękno.

Jezus- Dobry Ogrodnik. Przyszedł na Ziemię, aby założyć plantację róż. Nawoził te, które nie rosły. Podlewał te, które usychały. Ratował te, które miały nadłamaną łodygę. Pilnował je w dzień i w nocy. Bronił zaciekle, kiedy złodziej wtargnął na jego plantację.

Jestem ogrodnikiem swojego życia. Dostałam tylko jedną różę. Mogę z nią eksperymentować, aby rosła według mojej woli. Albo mogę podążać za wskazówkami Dobrego Ogrodnika. Mam wybór.

Wybrałam zalecenia Ogrodnika. Codziennie czytam jego przewodnik- Biblię.
Biblia uczy mnie, co robić, aby nie zgubić się w gąszczu codzienności. Biblia jest, jak plaster, kiedy kolce zdzierają naskórek mojej uprzejmości. Biblia jest, jak wiadro wody, kiedy susza zalewa moją duszę. Biblia jest, jak fundament, kiedy grzech podkopuje korzenie mojej róży.
 


niedziela, 23 lutego 2014

Wróg czy przyjaciel?



Podniosłam głowę z poduszki, jak porażona prądem. Co się dzieje? Skąd ten hałas?
Pukał do okna. Krzyczał tak długo, aż zdołał mnie obudzić z głębokiego snu.
Wygrzebałam się spod koca. Która godzina?
Jak długo tak dudni i sieje grozę?

Moskitiera zaplątała mi się między stopami. Ciemno. Nic nie widzę. Czekam chwilę. W końcu moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności. Zerknęłam na zegarek. Minęła 1.25 w nocy. Wyskoczyłam z łóżka. Gdzie są moje buty? Włączyłam przycisk światła. Nie ma prądu. Co się dzieje?

Wymacałam latarkę. Poszłam do drugiego pokoju. Okno otworzone na oścież. Próbował się przez nie wedrzeć do środka. Tylko krata przeciw komarom zagrodziła mu drogę. Ryczał wściekle. Zasłony z firanką powiewały w górę i w dół. Wystraszyłam się. Moja wyobraźnia spotęgowała ten strach.
- Zrób coś -  brzęczało mi w uszach - Nie stój tak!

Zamknęłam okno. Wyszłam z pokoju i zamknęłam drzwi. Zajrzałam do kuchni. Pozamykałam wszystkie okna, przez które mógłby wtargnąć do środka. Wróciłam do swojego pokoju. Wyłączyłam latarkę. Zagrzebałam się pod moskitierę. Zagrzebałam się pod koc. I nasłuchiwałam.

Co krzyczał? Dzisiaj znowu nikt nie przyjdzie! Będziecie same.

Od jakiegoś czasu nawiedza nas codziennie. Czasami w dzień. Coraz częściej w nocy. W tym miesiącu już w trzeci niedzielny poranek utrudnił ludziom życie. Do tego stopnia, że nawet na Eucharystię nie przychodzą. Porozganiał nasz „angielski chór”. Zostało nas pięcioro. 

Mimo deszczu, dzisiaj również dałyśmy z siebie wszystko. Chwaliłyśmy Boga najlepiej, jak potrafiłyśmy. Ksiądz Bosco dziękował za śpiew, ale nie „angielskiemu chórowi” tylko „chórowi Mozzarello”. Siostrzyczki jeszcze nie zawiodły. One nie boją się DESZCZU.




sobota, 25 stycznia 2014

Szczepionka



Mogłam przejść przez życie po ścieżkach wydeptanych przez innych ludzi. Mogłam skończyć studia, założyć rodzinę, albo tylko znaleźć ojca dla mojego dziecka. Mogłam pracować w jednym miejscu i czekać, aż ktoś mnie zauważy… Mogłam czekać, aż coś się zmieni. Mogłam wierzyć, że przyjdą lepsze czasy. Mogłam, ale tak się nie stało. Dlaczego?

„Gdybanie” nie dopada ludzi, którzy znają Chrystusa.
Im więcej czasu spędzam na rozmowie z Nim, tym lepiej rozpoznaję Jego język.
Rozmowa z Nim to nie potok słów, które wypływają z ust. Rozmowa z Nim to cisza. Rozmowa z Nim to ludzie, których spotykam. Rozmowa z Nim to znaki. Znaki jasne tylko dla mnie.

Kiedy kobieta i mężczyzna się w sobie zakochują, spędzają ze sobą mnóstwo czasu. Żeby się poznać używają słów. Potem wystarczy jedno spojrzenie, uśmiech, gest. Potem porozumiewają się swoim własnym językiem- językiem miłości.

Moje zakochiwanie się w Chrystusie przebiegało tym samym schematem.
Na początku „naszej znajomości” zasypywałam Go tysiącami pytań.
Kim jesteś? Czy Ty rzeczywiście istniejesz? Jak mam w Ciebie wierzyć, jeśli Cię nie widzę? Jeśli rzeczywiście mnie kochasz, to czemu moje życie nie układa się tak jak ja bym chciała? Jeśli rzeczywiście mnie kochasz, to czemu zsyłasz na mnie te wszystkie cierpienia?

Chrystus nie zniechęcił się moimi pytaniami. Im częściej pytałam, tym bardziej czułam Jego obecność. Aż dał się poznać. Aż pozwolił mi się w nim zakochać.

W oczach Boga jesteśmy, jak małe dzieci.

Im bardziej cię doświadczam, tym bardziej mi na tobie zależy, moje dziecko!

Kiedy rodzice przynoszą dziecko do lekarza, aby je zaszczepić, nie tłumaczą mu, że to dla jego dobra. Nie mówią mu, że to potrzebne, aby w przyszłości uniknąć choroby. Czasami powiedzą, że będzie bolało. Czy dziecko rozumie?

Dziecko widzi kobietę w białym fartuchu. Ona się uśmiecha i trzyma w ręku strzykawkę, dla dziecka wielką, jak karabin. Ono czuje, że coś się wydarzy. Czuje, że może boleć. Tuli się w matczyne ramiona. Co robi matka?

Widzi strach w jego oczach. Cierpi. Nie może znieść jego płaczu. Mimo to „odrywa” go od swojej piersi, przytrzymuje jego ciało. Unieruchamia jego rękę. Dziecko widzi, że jedyna „pomoc” zawiodła. Traci nadzieję. Traci siły. Wzrok kieruję ku matce i tylko oczy pytają: Mamusiu, dlaczego mi to robisz?

Cztery lata temu, 23 stycznia o 7.20 rano siedziałam przy łóżku mojej mamy. Siedziałam i nic nie mogłam zrobić. Ona umierała. Trzymałam ją za rękę i patrzyłam na jej klatkę piersiową. Podnosiła się w górę i w dół, aż w pewnym momencie się zatrzymała. Miałam wrażenie jakbym przeniosła się w inny wymiar istnienia. Po kilku minutach łzy spłynęły mi po policzkach. Zamknęłam oczy i zapytałam: Boże, dlaczego mi to robisz?

Straciłam największą miłość na ziemi. Znalazłam miłość Chrystusa. Czy ta śmierć była potrzebna, aby Chrystus mógł zamieszkać w moim sercu?

Ta śmierć zaszczepiła we mnie wiarę, nadzieję i miłość.