sobota, 25 stycznia 2014

Szczepionka



Mogłam przejść przez życie po ścieżkach wydeptanych przez innych ludzi. Mogłam skończyć studia, założyć rodzinę, albo tylko znaleźć ojca dla mojego dziecka. Mogłam pracować w jednym miejscu i czekać, aż ktoś mnie zauważy… Mogłam czekać, aż coś się zmieni. Mogłam wierzyć, że przyjdą lepsze czasy. Mogłam, ale tak się nie stało. Dlaczego?

„Gdybanie” nie dopada ludzi, którzy znają Chrystusa.
Im więcej czasu spędzam na rozmowie z Nim, tym lepiej rozpoznaję Jego język.
Rozmowa z Nim to nie potok słów, które wypływają z ust. Rozmowa z Nim to cisza. Rozmowa z Nim to ludzie, których spotykam. Rozmowa z Nim to znaki. Znaki jasne tylko dla mnie.

Kiedy kobieta i mężczyzna się w sobie zakochują, spędzają ze sobą mnóstwo czasu. Żeby się poznać używają słów. Potem wystarczy jedno spojrzenie, uśmiech, gest. Potem porozumiewają się swoim własnym językiem- językiem miłości.

Moje zakochiwanie się w Chrystusie przebiegało tym samym schematem.
Na początku „naszej znajomości” zasypywałam Go tysiącami pytań.
Kim jesteś? Czy Ty rzeczywiście istniejesz? Jak mam w Ciebie wierzyć, jeśli Cię nie widzę? Jeśli rzeczywiście mnie kochasz, to czemu moje życie nie układa się tak jak ja bym chciała? Jeśli rzeczywiście mnie kochasz, to czemu zsyłasz na mnie te wszystkie cierpienia?

Chrystus nie zniechęcił się moimi pytaniami. Im częściej pytałam, tym bardziej czułam Jego obecność. Aż dał się poznać. Aż pozwolił mi się w nim zakochać.

W oczach Boga jesteśmy, jak małe dzieci.

Im bardziej cię doświadczam, tym bardziej mi na tobie zależy, moje dziecko!

Kiedy rodzice przynoszą dziecko do lekarza, aby je zaszczepić, nie tłumaczą mu, że to dla jego dobra. Nie mówią mu, że to potrzebne, aby w przyszłości uniknąć choroby. Czasami powiedzą, że będzie bolało. Czy dziecko rozumie?

Dziecko widzi kobietę w białym fartuchu. Ona się uśmiecha i trzyma w ręku strzykawkę, dla dziecka wielką, jak karabin. Ono czuje, że coś się wydarzy. Czuje, że może boleć. Tuli się w matczyne ramiona. Co robi matka?

Widzi strach w jego oczach. Cierpi. Nie może znieść jego płaczu. Mimo to „odrywa” go od swojej piersi, przytrzymuje jego ciało. Unieruchamia jego rękę. Dziecko widzi, że jedyna „pomoc” zawiodła. Traci nadzieję. Traci siły. Wzrok kieruję ku matce i tylko oczy pytają: Mamusiu, dlaczego mi to robisz?

Cztery lata temu, 23 stycznia o 7.20 rano siedziałam przy łóżku mojej mamy. Siedziałam i nic nie mogłam zrobić. Ona umierała. Trzymałam ją za rękę i patrzyłam na jej klatkę piersiową. Podnosiła się w górę i w dół, aż w pewnym momencie się zatrzymała. Miałam wrażenie jakbym przeniosła się w inny wymiar istnienia. Po kilku minutach łzy spłynęły mi po policzkach. Zamknęłam oczy i zapytałam: Boże, dlaczego mi to robisz?

Straciłam największą miłość na ziemi. Znalazłam miłość Chrystusa. Czy ta śmierć była potrzebna, aby Chrystus mógł zamieszkać w moim sercu?

Ta śmierć zaszczepiła we mnie wiarę, nadzieję i miłość.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz