Mogłam przejść przez życie po
ścieżkach wydeptanych przez innych ludzi. Mogłam skończyć studia, założyć
rodzinę, albo tylko znaleźć ojca dla mojego dziecka. Mogłam pracować w jednym
miejscu i czekać, aż ktoś mnie zauważy… Mogłam czekać, aż coś się zmieni. Mogłam
wierzyć, że przyjdą lepsze czasy. Mogłam, ale tak się nie stało. Dlaczego?
„Gdybanie” nie dopada ludzi,
którzy znają Chrystusa.
Im więcej czasu spędzam na
rozmowie z Nim, tym lepiej rozpoznaję Jego język.
Rozmowa z Nim to nie potok słów, które
wypływają z ust. Rozmowa z Nim to cisza. Rozmowa z Nim to ludzie, których spotykam. Rozmowa z Nim to znaki. Znaki jasne tylko dla mnie.
Kiedy kobieta i mężczyzna się w
sobie zakochują, spędzają ze sobą mnóstwo czasu. Żeby się poznać używają słów.
Potem wystarczy jedno spojrzenie, uśmiech, gest. Potem porozumiewają się swoim
własnym językiem- językiem miłości.
Moje zakochiwanie się w
Chrystusie przebiegało tym samym schematem.
Na początku „naszej znajomości”
zasypywałam Go tysiącami pytań.
Kim jesteś? Czy Ty rzeczywiście
istniejesz? Jak mam w Ciebie wierzyć, jeśli Cię nie widzę? Jeśli rzeczywiście
mnie kochasz, to czemu moje życie nie układa się
tak jak ja bym chciała? Jeśli rzeczywiście mnie kochasz, to czemu zsyłasz na
mnie te wszystkie cierpienia?
Chrystus nie zniechęcił się moimi
pytaniami. Im częściej pytałam, tym bardziej czułam Jego obecność. Aż dał się
poznać. Aż pozwolił mi się w nim zakochać.
W oczach Boga jesteśmy, jak małe
dzieci.
Im bardziej cię doświadczam, tym
bardziej mi na tobie zależy, moje dziecko!
Kiedy rodzice przynoszą
dziecko do lekarza, aby je zaszczepić, nie tłumaczą mu, że to dla jego dobra. Nie
mówią mu, że to potrzebne, aby w przyszłości uniknąć choroby. Czasami powiedzą,
że będzie bolało. Czy dziecko rozumie?
Dziecko widzi kobietę w białym
fartuchu. Ona się uśmiecha i trzyma w ręku strzykawkę, dla dziecka wielką,
jak karabin. Ono czuje, że coś się wydarzy. Czuje, że może boleć. Tuli się w
matczyne ramiona. Co robi matka?
Widzi strach w jego oczach.
Cierpi. Nie może znieść jego płaczu. Mimo to „odrywa” go od swojej piersi,
przytrzymuje jego ciało. Unieruchamia jego rękę. Dziecko widzi, że jedyna
„pomoc” zawiodła. Traci nadzieję. Traci siły. Wzrok kieruję ku matce i tylko
oczy pytają: Mamusiu, dlaczego mi to robisz?
Cztery lata temu, 23 stycznia o
7.20 rano siedziałam przy łóżku mojej mamy. Siedziałam i nic nie mogłam zrobić.
Ona umierała. Trzymałam ją za rękę i patrzyłam na jej klatkę piersiową. Podnosiła
się w górę i w dół, aż w pewnym momencie się zatrzymała. Miałam wrażenie jakbym
przeniosła się w inny wymiar istnienia. Po kilku minutach łzy spłynęły mi po
policzkach. Zamknęłam oczy i zapytałam: Boże, dlaczego mi to robisz?
Straciłam największą miłość na
ziemi. Znalazłam miłość Chrystusa. Czy ta śmierć była potrzebna, aby Chrystus
mógł zamieszkać w moim sercu?
Ta śmierć zaszczepiła we mnie wiarę, nadzieję i miłość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz